Słowo Wstępne

Wszystkie wojny, które były na świecie, a było ich nie mało, miały swoje tak zwane ,prawo wojny’ czyli inaczej wyrazić się można ,bezprawie’. W dawnych wojnach nie brakowało bestialskich tortur, morderstw, szubienic, gilotyn czy wbijanie ludzi żywcem na pale, jednak wszystko to miało pewne granice i nie było aż tak masowe, jak w drugiej wojnie światowej. Nie obeszło się dawniej bez łapanek ludzi i wywożenie ich w jasyr czy w inną niewolę, lecz to działo się nie tak często i o takich zastraszających ilościach. Gdybyśmy porównali dawne zaludnienie świata z obecnym i dawne wypadki z dzisiejszymi to starożytne okrucieństwa wobec dzisiejszych – musieliby zblednąć.

W drugiej wojnie światowej pędzono nie tysiące, lecz miliony ludzi w niewolniczą pracę, by wyssać z nich ostatnie soki żywotne, a potem niedobitki spalić w krematoriach lub rzucić na żer leśnym krukom czy innym żarłokom. Jeśli podobne wypadki zdarzały się w dawnym zacofanym świecie, to można wytłumaczyć dzikością lub pół dzikością narodów, bo nigdy wrona nie może śpiewać głosem słowiczym. Jednakże ludziom w dzisiejszym bardziej kulturalnym XX wieku trudno jest wybaczyć lub zgodzić się, że nie byli świadomi swojego czynu. W tym przypadku, do jakich stworzeń zaliczyć można tych kulturalnych Neronów, którzy zbudowali olbrzymie krematoria i obozy śmierci, gdzie wielu ludzi straciło życie w niewyobrażalny sposób. 

Nero był kiedyś tylko jeden, gdy obecnie mieliśmy ich tysiące. Świat po prostu stał się dziką bezgraniczną afrykańską dżunglą, gdzie silniejszy zwierz panuje i pożera słabszego. Z jednej strony były wysublimowane słowa, pełne szumnych obietnic pokoju, wolności, demokracji i poszanowanie godności człowieka, z drugiej strony morduj, niszcz lub zabieraj, co się tylko da. 

Te okrucieństwa wzniosły się do tego stopnia, że takie potwory jak naprzykład Ilse Koch, która potrafiła nawet skórę z ludzi zdzierać, by zadowolić swoją wypaczoną ambicję wyższości i despotycznej władzy, robiąc z ludzkiej skóry abażury do lamp, lub oprawiając swoje pamiętniki najgorszej orgii w dziejach świata. 

W tych okrucieństwach panowała jakaś dziwna atmosfera nie ludzkości. Mordowano ludzi w najokrutniejszy sposób, jakby na zawody kto lepiej potrafi, aby otrzymać pochwałę od Władcy i stając się swego rodzaju perwersyjnym mistrzem świata. 

Niemcy oczywiście osiągały rekordy barbarzyństwa, pobijając wszystkie inne narody, to jednak i dla drugich też coś z tej godności pozostało. Idąc dalekim szlakiem żołnierskim przez dziesiątki obcych granic, stwierdziłem naocznie, że inni w tej dziedzinie byli też dobrze zaawansowani. 

Kiedy nagle 30 kwietnia 1940 roku zostałem zabrany przez Rosjan i uwięziony w kryminale w Tarnopolu, nie było sposobu, aby napisać cokolwiek o moim życiu, bo nie ma kryminału ani łagru, w którym więźniowi wolno było podobne rzeczy pisać. Wtedy wszystkie wydarzenia notowałem tylko w zdrowej myśli. Kiedy zostałem wysłany do rosyjskich łagrów, tam nie było na to ani czasu, ani też gdzie. Jednak zdołałem zapisać kilka uwag w najszczuplejszych skrótach. Po ogłoszeniu amnestii w 1941 r., i po wstąpieniu do armii polskiej utworzonej w ZSRR, postanowiłem swój pamiętniczek pisać dalej, nie wiedząc, że wojna pociągnie się jeszcze tak długo i że tyle materiału się uzbiera. 

Tutaj okazał się brak jednolitej książki, więc do tego celu użyłem normalnych zeszytów, które kancelaria kompanijna dostawała co pewien czas od Rosjan. Zacząłem pisać mój pamiętnik w pierwszym zeszycie w 1941 r. Nie pisałem jakichś zmyślonych fantazji, tylko ująłem to wszystko, co na własne oczy widziałem i co sam przeżywałem. Nie miałem zamiaru aby tu kogoś oczernić ani chwalić, bo wśród Rosjan było dużo ludzi uczciwych, ale i nie zabrakło skrajnych drabów. 

W chwili wyjazdu z Rosji, 30 marca 1942 r., miałem napisanych cztery dość grube zeszyty. Gdy w podróży z rosyjskiego portu Krasnowodzk do Perskiego portu Pahlawi zachorowałem na ciężką chorobę tyfusu i dostałem się do szpitala w Teheranie, całe moje umundurowanie zostało spalone z wyjątkiem dokumentów wojskowych, pieniędzy oraz zeszytów mego pamiętnika. Po wyjściu ze szpitala, 1 maja 1942 r., zawołano mnie do kancelarii po nową kartę umundurowania, zaległy żołd, dokumenty i zeszyty pamiętnika. Byłem bardzo zdumiony, gdy zamiast cztery oddano mi tylko trzy zeszyty. Mimo uporczywych poszukiwań jeden najważniejszy zeszyt zginął. Szef kancelarii powiedział mi, „Wierz mi panie, że to, co zostało mi doręczone, wszystko panu w całości oddaję”. Co za nieszczęście? Te rzeczy były ode mnie odbierane w chwili kiedy ja byłem w silnej gorączce i nic nie pamiętałem. Najwidoczniej któryś z sanitariuszy lub sióstr przyswoił sobie jeden z tych zeszytów albo się gdzieś w drodze zgubił. Niektóre braki uzupełniłem, bo jeszcze dobrze pamiętałem wszystko, to jednak zabrakło mi niektórych dat, nazwisk i miejsc. 

W ciągu ośmioletniej wędrówki po świecie napisałem 13 zeszytów. Brakowało jednak zawsze miejsca i ciszy, to też pisałem tylko dorywczo, często na kolanie przy słabej osobistej lampce naftowej. Z wyżej wymienionych trudności zeszyty mego pamiętnika pisane były dość chaotycznie zwykłym ołówkiem i solidnie zmięte w plecaku. 

Podczas walk na froncie notowałem wszystko do małego notesika kieszonkowego osobistymi szyframi, ponieważ nazwy miejsc i oddziałów było tajemnicą wojskową. 

Może ktoś zapytałby, po co ja tę książkę pisałem? Szczerze mówiąc, pisałem ją częściowo z nudów. 

Będąc w pustyni irackiej, można było się wściec z tych monotonnych dni, które były tak sobie podobne, jak dwie krople wody. Pustynię można było mierzyć taką szerokością jak sklepienie nieba. Nie było komu się poskarżyć i nie było miejsca na wylanie swojej tęsknoty i żalu, więc to wszystko przyjęły na swoje konto te moje brudne zeszyty. Te trzynaście zeszytów umazanych ołówkiem robiły wrażenie papierowych szpargałów, ale dla mnie stanowiły wielką wartość. To też przy robieniu wojskowego testamentu przed wyjazdem na front bojowy, zaznaczyłem wyraźnie, że w razie mojej śmierci, proszę te zeszyty odesłać mojej rodzinie, o ile ktoś żył. 

Jednak dobrotliwy Bóg oszczędził moje życie i pozwolił mi jeszcze więcej dopisać. 

Po przybyciu do Kanady w 1948 roku, postanowiłem ostatecznie wszystkie zeszyty przepisać do jednej książki zawierającej około 500 stron rękopisu. 

Napisałem ją, mając nadzieję, że przyjdzie kiedyś piękny dzień, że znów będę na ojczystej ziemi wśród rodziny i przyjaciół. Wtedy, przy wspólnym zgromadzeniu wezmę mój pamiętnik do ręki i czytając, zdam przed nimi relację ze swojej długiej podróży po świecie. 

Niech młode pokolenie pamięta, że wojna nie jest zabawką ani romansem. Ta wojna była wielką wędrówką całych narodów. Na szlakach tej wędrówki pozostały na świadectwo szerokie cmentarze i miliony bezimiennych kurhanów i mogił. 

Pozwól Boże, aby moje dzieci i wnuki mogły tę książkę czytać pod czystym jasnym polskim niebem, by mogły w języku ojczystym chwalić wszechmocnego stwórcę za Jego dobroć, łaskę i opiekę nad naszą Ojczyzną.

Jan Domański

1 Comment on “Słowo Wstępne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*