Pierwsze dni Rosyjskiej Okupacji 1939-1940 r.

Pierwsze dni Rosyjskiej Okupacji w Bogdanówce i okolicy

Następnie chcę rzucić trochę światła, jak wyglądały pierwsze dni rosyjskiego panowania i czy my Polacy mogli być zadowoleni, patrząc na to wszystko, co się działo i słuchając słów niemających ani cienia prawdy. 

W pierwszym dniu po ich wkroczeniu do Bogdanówki pojawił się rosyjski oficer z kilkoma żołnierzami przed budynkiem urzędu gminnego i rozkazał zawołać natychmiast wójta i jego personel. Gdy wójt Nowak przyszedł w towarzystwie sekretarza Tarkowskiego i Lifszitza, rozkazał im zaraz otworzyć kancelarię. Najpierw przeliczyli pieniądze, które były w kasie, a potem przeglądnął całą księgowość, maszynę do pisania i urządzenia. Przed wyjazdem zabrał pieniądze do swojej teczki, maszynę do pisania i przybory. 

— Będziecie urzędować na swoim miejscu jak dotychczas i proszę nigdzie nie wyjeżdżać — powiedział do wójta 

Kiedy wszyscy opuścili kancelarię, zamknął drzwi na klucz, schował go do kieszeni i nic więcej nie mówiąc, odjechał. Następnego dnia przyjechał ponownie i zażądał natychmiastowego zebrania wszystkich mieszkańców, jak ukraińskich tak polskich, dodając, że obecność wszystkich jest obowiązkowa, więc niech nikt nie waży się od tego uchylić. Gdy wszyscy zebrali się w sali domu ludowego, wyszedł ten sam oficer na scenę i ogłosił: 

Polszcza zakinczena, i polske panuwannja zakinczylosja [Polska jest skończona i skończyło się Polskie panowanie]. Natychmiast musimy wybrać nowego wójta i cały zarząd gminy”. 

Ten stary zarząd był dobry, to niech on jeszcze pozostanie jakiś czas, aż to się wszystko unormuje powiedział któryś ze starszych Ukraińców. 

— Eto, waszi, krow poczatkujuczyj poljaki! [To są przecież waszej krwi sycący Polacy!] powiedział ostrym tonem oficer spoglądając po zebranych. 

— Da, da towarysz tak buło [Tak, tak towarzyszu tak było] powtórzyło kilku z naszych Ukraińców. 

— U mene kraszczi ludy dla was, holowa selrad Mnyh Dmytro, prawowyj, Nakonecznyj Toma, i sekretar Bochniak Iwan  [Ja mam dla was ludzi lepszych, wójtem gminy Mnyh Dmytro, prawnym Nakoneczny Toma, i sekretarz Bochniak Iwan] powiedział oficer wyciągając papier. 

Wszyscy rozsądniejsi ludzie spojrzeli na siebie i tylko wzruszyli ramionami, że wójtem ma być Mnyh a toć najgorsza pijaczyna po słońcem, leń i łajdak. W ten sam sposób został wybrany cały zarząd gminy i z takich samych ludzi. Widziałem już wybory do sejmu, do gromady i gminy, ale takiego coś to nie widziałem, jak żyję. Nakoneczny był człowiekiem pracowitym i nie był pijakiem, ale był przecież kompletny analfabetą, nie wiedząc jak na papierze napisać jedno słowo. Tacy ludzie byli dzisiaj u szczytu sławy, honoru i mieli właśnie rządzić całą gminą. 

Takiego wyboru dokonano dzisiaj w całej gminie zbiorowej. Dosłownie żadnego z porządnych ludzi nie dopuszczono. W naszej gminie zbiorowej został wójtem siedmiu wiosek, Stach Zwarycz z Białkowiec. Kto z naszych ludzi nie znał tego bałwana Stacha? 

Wkrótce wojewodami, starostami i innymi komisarzami zostali wybrani w ten sam sposób najgorsze zbiry ludzkości. 

Komendantem milicji w Bogdanówce został Piotr Bojko i kilku Ukraińców policjantami, którzy z wyjątkiem Bojka nigdy nawet w wojsku nie służyli. Bojko był niesamowicie fałszywym człowiekiem i do tej służby nadawał się nieźle.

* * *

W tym czasie ukraińskie bandy rabowały i rozdzierały dwory, które były poza frontem w naszej i innych okolicach. Dzisiaj rozdzierali majątek pana Sykory. Wobec tego, że pan Sykora w pałacu jeszcze mieszkał, więc najpierw zabrali bydło, konie, nierogaciznę, wozy i narzędzia rolnicze. Następnie rozbili spichlerz ze zbożem i kto co mógł, tyle zabierał. Kiedy się to skończyło, zabrali się do stert zboża w snopach. Rój hołoty jak pszczoły w ulu wylatywały z dworu i wlatywały znowu. Ile to zboża zostało wtedy zmarnowanego? Toć cała droga była wyścielona ziarnem. Zabijali świnie i krowy, jedząc i pijąc całe dnie i noce. 

Patrząc na ten wściekły naród, nie mogłem zrozumieć, jak on mógł się tak prędko zmienić? Doszedłem do przekonania, że gdyby nawet sam Chrystus zszedł z niebios na ziemię, to nie byłoby tyle uciechy i radości ile było jej dziś. 

Chociaż była dzisiaj święta niedziela, ale nie dzwoniły już dzwony. Ukraiński ksiądz Poznachowsky został osamotniony jak żeglarz na spienionych złośliwych falach. Jego owce ogarnął niebywały w historii szał, więc on jako pasterz uciekł od szalonego stada tak cicho, że nikt nie wiedział, kiedy i gdzie. 

Hreczkosij, który przez wiele lat służył cerkwi w pracy odziedziczonej po ojcu, dziś zaparł się tej cerkwi jak Judasz Chrystusa. Gdyby jego ojciec uchylił wieko trumny i zobaczył syna dzisiaj, to na pewno przewróciłby się w trumnie kilka razy. Och jak zmienny jest naprawdę człowiek, to nie może się zmieścić w głowie. Jego córki, niegdyś sławne śpiewaczki cerkiewne darły się całą piersią ,My choczem Boha’ (My chcemy Boga), a dziś ten sam ,Boh’ był dla nich zupełnie niepotrzebny. Prawdziwa Sodoma i Gomora! Dziś, Hreczkosij obojętnie patrzył na wiekową pochyloną cerkiew, w której przez 280 lat ich prapradziadkowie i dziadkowie pochylali czoło i śpiewali ,Hospody Pomyłuj’ (Zmiłuj się nad nami). 

W tę niedzielę nie było już ofiary Bożej na świętym ołtarzu. Świece już się nie paliły, nie było zapachu dymu kadzidła ani nie było słyszeć żadnego szeptu modlitwy. Carskie wrota zostały zamknięte, a w nich uwięziono ikony świętych i ,predwicznoho Boha’ (przedwiecznego Boga), którzy smutnie spoglądały na pustkowie i grobową ciszę, która ich dziś tak niespodzianie otaczała. 

Jest to świadectwo, które należy przekazać przyszłym pokoleniom, że nie można dobrze myśleć o takim narodzie. Dopóki krew jest w moich żyłach, nie mogę ufać takim ludziom i uważać ich za rozsądnych. 

Naród polski patrzył na to ze łzą w oczach i zastanawiał się, co będzie dalej i co może przynieść następna noc? To był bardzo smutny czas dla nas Polaków. 

W ciągu tygodnia stworzyli we wsi Komsomoł z młodych Ukraińców. 

* * *

Pewnego wieczoru, wracając od mojego teścia, zastałem Michała Szamryka, który stał przyczajony pod ścianą domu pod moim oknem. Na zapytanie co tu robisz pod moim oknem, nic się nie odezwał, tylko poszedł w kierunku gminy. Byłem pewien, że on został wysłany przez kogoś, by śledzić to, co robię i o czym jest w domu mowa. 

Może po tygodniu przychodzi z zarządu gminy rozkaz, żebym ludziom wypisywał przepustki, gdzie kto i po co się udaje. Za wydanie nielegalnej przepustki groziła surowa kara. Dzięki temu, że procedura wydawań przepustek nie trwała długo, więc pozbyłem się tej pięknej i miłej posady.

Bojko, jako komendant milicji, najwidoczniej wywiązywał się ze swego zadania dobrze, co podobało się rejonowemu komendantowi w Zborowie, więc Bojka zabrał do Zborowa do służby przy więźniach politycznych. Gdy Bojka zabrano, przyszedł Mnyh z propozycją abym ja objął miejsce Bojka jako komendant milicji. 

— Mnyh czy ty żartujesz? — zapytałem się jego bez wahania i dodałem — Ty wiesz i wy wszyscy wiecie, że ja jestem Polakiem i to byłoby po prostu niemożliwe, aby ja, jako Polak, rządził Ukraińcami, gdy dziś Polska nie istnieje. Sami Ukraińcy by się sprzeciwiali, gdyż to krzesło prawdopodobnie należy się tylko Ukraińcowi. 

Dzięki tym słowom udało mi się wykręcić z tego honoru. 

Już do mnie więcej nie przychodzili i nie dokuczali. Natychmiast zameldowali jednak Stachowi Zwaryczowi, że Domański rozkazu nie wykonał. Następnego dnia przyszedł do mnie policjant z Białkowiec, z pałacu Sykory, od Zwarycza. 

— Z rozkazu chałowy Stacha, masz przyprowadzić konia wojskowego, którym przyjechałeś z wojny, natychmiast na folwark — powiedział. 

Po zaprowadzeniu tego konia zatrzymałem się przed pałacem, ponieważ w tym dniu Sykora na rozkaz władz rosyjskich miał się z niego wyprowadzić. Przed pałacem stał zwykły chłopski wóz, na który Sykora zabrał pościel, trochę ubrania, żonę i dwoje dzieci. Reszta wszystko pozostało. Duża grupa ludzi zebrała się na dziedzińcu, niektórzy z ciekawości inni z chęci rabunku, gdy tylko Sykora opuści park pałacu. Sykora pożegnał się z ludźmi podniesieniem ręki i za chwilę wóz opuścił bramę. 

Mój Boże, co się wtedy działo, to naprawdę warto było zobaczyć, jak ta bezprzykładna hołota szalała. Do wieczora tego dnia rozebrano cały piękny pałac, którego komnaty i urządzenia mogły służyć dla dobra ludzi, tworząc tu szkołę lub inny urząd pocztowy lub gminny. Najwięcej tej hołoty plądrowało po olbrzymiej piwnicy gdzie były różne konfitury, soki i wina. Jak się hołota dobrze upiła, wtedy zaczęli śpiewać, skakać i trzaskać próżnymi butelkami o ściany. W parku rozpoczęli strzelać kury, kaczki i panterki. Inni, którzy byli trochę sprytniejsi, ci nie pili wina, tylko plądrowali po pokojach, zabierając różne rzeczy jak ubrania, obuwie, pościel, firanki z okien i inne kotary. 

W tym największym ruchu wpadł Bojko z jakimś Rosjaninem i zabronił dalszego rabunku, mówiąc, że to wszystko zabierze się do klubu i tam podzieli się wszystko po planie. 

Do późnej nocy z soboty na niedzielę było słychać śpiewy i okrzyki na cześć Stalina. 

W niedzielę rano znoszono te rzeczy do Domu Ludowego i zwalano na kupę. Rzeczy tych było dużo, bo szafy i kufry były pełne. Były piękne naczynia i zastawa stołowa, które pochodziły z dawnych lat panowania starego jeszcze Sykory, gdyż były monogramy na nich. Były ubrania modne i te, co z mody dawno wyszły. Były materace, poduszki, kołdry, kilimy i inne dywany. Z garderoby i toalety damskiej nic tam też nie brakowało. Wszystkie rzeczy były starannie wyczyszczone i sprasowane, bo pani Sykora była pracowita i trzymała wszystko we wzorowym porządeczku. 

W klubie zebrało się nie mało hołoty, czekając na ten podział jak wrony na padlinę. Całego porządku pilnował Bojko z rewolwerem na pasie i dwóch milicjantów z karabinami. W klubie był zainstalowany telefon i patefon a usługiwał go Onyśko Mikołaj. Żeby się nie nudziło, to co chwilę pociągali 55 procentową zakąszając kiełbasę z Sykorowych wieprzów. 

Nikt z tych rządzących w tę porę nie chodził trzeźwy. Mnyh jako gospodarz gminy chodził co dnia pijany jak ciemna noc i podskakiwał do innych młodych kobiet, bo jego Aleksandra wydawała się mu za stara. 

Gdy patrzyłem wtedy na ten planowy podział, to ogarniał mnie pusty śmiech. Stałem spokojnie i patrzyłem, co to będzie dalej, a wszystko utrwalało się w mojej głowie jak na filmowej taśmie. 

Ostatnio przyniesiono dużą walizkę, która najwyraźniej należała do bony Sykorowej, która tam była jako nauczycielka dla jego dziewczyny i chłopca, bo na wierzchu było jej kilka fotografii. Bielizna była starannie ułożona, a czystość kolorów po prostu wysadzała dziwy oczom. A że to była urocza panna, lubiła nosić się zawsze modnie i elegancko, to też nie brakowało tam pięknych sukienek, haleczek i innych nocnych koszul obramowanych piękną koronką. Śmiałem się do rozpuku, jak one wąchały tę walizkę i mówiły — Ponuchaj jak pansky soroczky pachnut [Powąchaj jak pańskie koszule pachną]. 

Podział tych rzeczy w końcu się zaczął, ale nic nie można było zrobić, ponieważ dziesięć polubiło jedną halkę lub coś innego. Zaczęli się spierać, wydzierając rzeczy jedna od drugiej z rąk. Powstała niesforna kupa drapieżników. Tym szamotaniem i wydzieraniem, porwali pewną część tych rzeczy w kawałki. Sprawiało to bardzo nieprzyjemne wrażenie, którego pióro nie potrafi wyrazić. 

Cały burzliwy podział powoli dobiegał do końca. Był jeszcze jeden duży dywan, który znajdował się w gościnnym salonie Sykory. Co mieli zrobić, gdy był tylko jeden, a wszyscy go chcieli. Dywan był olbrzymi, piękny i tkany w perskim stylu, i po prostu do żadnej wiejskiej chaty on się nie nadawał. Tak się złożyło, że w tej chwili nadszedł stary Hilko Olinyk. 

— Szczo wy lude robyte? Psujete taku dorohu ricz. Wizmy joho do cerkwy, tamo budy dla wsich a jakby kołyś Sykora razbudyt to sobi zabere [Co wy ludzie robicie? Psujecie taką drogą rzecz. Zanieście ją do cerkwi to tam będzie dla wszystkich a jak się kiedyś Sykora obudzi to sobie zabierze] powiedział widząc kłótnię o dywan. 

Na te słowa, jak się hołota oburzyła, nazwała starego durniem i wypchnęli go ze świetlicy. 

— Ludy wy wże ne ludy. Wy hirszyj niż chudoba, bo wy wże zapysały czortowy swoju duszu [Ludzie wy już nie ludzie. Wy jesteście gorsi od bydła, bo wy już zapisali diabłu swoją duszę.] powiedział staruszek ściskając ramiona i odszedł. 

W końcu rozerznęli ten dywan na cztery kawałki i się podzielili. 

* * *

Wieczorem tego dnia w pałacu Sykory odbyła się wielka zabawa, na którą ukraińskie piękności szły w jedwabnych halkach opuszczonych celowo aż do pięt, ażeby wszyscy widzieli ,jaku ona maje harnu soroczku’ [jaką ona ma piękną haleczkę]. Orkiestra rżnęła, ,śpiwy plawaly’ [śpiewy płyęnły] a echo niosło głos od parku aż do naszej Bogdanówki. Nie miałem okazji być świadkiem tej hucznej zabawy, ale słyszałem o niej wszystko dokładnie. 

Był to podobnie tak dziki bal motłochu, którego ani Bogdanówka, ani Białkowce w swoim istnieniu nie widziały. Wszystko było pijane, rozśpiewane i zwariowane. Byli ludzie, którzy przypatrując się z daleka tej zabawie, widzieli jak chłopcy i dziewczęta wychodzili bez żadnego wstydu pod sosny, aby sobie osłodzić rozkosze życia na stojaka. Dziś nie było już żadnego grzechu ani wstydu, bo jeśli nie ma Boga to i grzechu też. Nowe prawo rzekomo przekreśliło stary głupi zakon i teraz pozwala i daje rozgrzeszenia bez żadnych ograniczeń. 

Kilka dni po tej zabawie przyszedł Iwaś Hreczkosij i powiedział, że mam jutro jechać do Zborowa na ,zbyrannja komunalnych klasteriw’ [zebranie gromad gminnych]. A więc jak trzeba to trudno. 

Zwarycz Stach także jechał na to zebranie, ale on jechał piękną Sykorową bryczką zaprzęgniętą w dwa wyjazdowe kasztany. Stach był ubrany jako ,hołowa’ (szef) w futro Sykorowe i w bogate wilczury, a dla pociechy wiózł żytniówkę Baczewskiego, którą co pewien czas z flaszki pociągał. Stach jechał z przodu, a ja za nim wioząc czterech deputatów. 

W pobliżu Zborowa Stach zatrzymał konie. 

— Choczesz potiachnuty trocha horiwky? [Chcesz się napić trochę wódki?] zawołał do Mnyha. 

— Ty wse szcze pytajesz? [To się jeszcze pytasz?] — odpowiedział Mnyh chrapliwym głosem od przepicia. 

Pili kolejno wszyscy, a reszta co na dnie pozostało, Stach dał mnie. 

— Napijmo Domanski inszym, tomu szczo ja ne budu nosyty fljaszku w ofisi [Wypij Domański resztę, bo nie będę nosił się z flaszką po biurach] powiedział. 

Pomyślałem sobie wtedy, mój Boże, to naprawdę jest dla nich raj na ziemi. Uważali siebie za bożyszcze a mnie za ich sługę. W żaden sposób nie mogłem się z tym pogodzić. 

Po zebraniu wszyscy deputaci poszli do Czaczkesa na obiad i wódkę. Ja poszedłem za nimi, bo też czułem się głodny, a na dworze tego dnia siekł przenikliwy jesienny deszcz. Tu spotkałem się ze Stachem oko w oko przy jednym stole. 

— Nu, szczo nowoho, pan Domanskyj? [No i co tam nowego panie Domański?] zapytał Stach patrząc na mnie ironicznie. 

Nowość już się postarzała — odpowiedziałem. 

— Czomu ty, Domanskyj, ne chotiw buty komendantom militsiji? Wy znajete, kto daw wam toj prykaz? [Dlaczego ty, Domański nie chciałeś być komendantem milicji? Czy ty wiesz kto, tobie dawał ten rozkaz?] 

Nie wiem, ale myślę, że to chyba tylko pan Stach Zwarycz. 

— Tse ne prosto Stach, ale szcze bilsze! [To nie tylko Stach, ale to ktoś jeszcze większy!]. 

Od tej pory zaczęli mnie gonić jak psem, to na podwody to do innej pracy aż do znudzenia. Wyczułem, że oni to stosują nie z potrzeby, lecz po prostu po to, aby mi dokuczyć.

* * *

W tym czasie Rosjanie zaczęli robić generalny porządek w miastach. Ze wszystkich sklepów, w których niewiele już zostało, sprowadzali resztki do jednego dużego niby to magazynu, gdzie pod nadzorem władz mieli to wszystko podzielić między ludzi. 

Nic z tego nie wyszło, bo do tygodnia podobne składnice świeciły zupełną pustką. Rosyjscy oficerowie i żołnierze, mając dużo rubli, wykupili wszystkie rzeczy i wysłali lub zawieźli do swoich rodzin w Rosji. 

Ulice i place miejskie zostały zamienione na rosyjskie nazwy. Walono i ścinano wszystkie pomniki polskości, a na ich miejsce postawiono Stalina, Lenina czy innych rosyjskich bohaterów. W Tarnopolu ścięto pomnik Piłsudskiego, który stał w centrum miasta, wykuty cały z brązu. Wszędzie powiewały dumnie czerwone rosyjskie flagi. 

Późną jesienią zabrakło najbardziej potrzebnych artykułów do życia, jak soli, cukru i nafty, nie mówiąc o materiałach na odzież czy obuwie. Okazało się, że dzisiejsza wojna była błyskawiczna, ale o wiele błyskawiczny był rabunek. Po wioskach miejscowy motłoch dokonał porządku tak błyskawicznie, że nawet Rosjanie byli tym zaskoczeni, mając u boku takich świetnych rywali. 

Chociaż Rosjanie ogłosili, że teraz ziemia jest wasza, ale na polach bielały się tylko ścierniska. Sterty zbóż i spichrzy miały czekać na rzekomy podział, a tu miejscowy proletariat nie czekając na jutro, rozdarł wszystko w przeciągu kilku dni. 

Wojna, jak bębniły radia bez końca, skończyła się, ale cała lawina żołnierzy jechała codziennie w kierunku Lwowa i dalej w kierunku nowej granicy na Bugu. Każdy, kto się trochę zdrowo patrzył, zadawał sobie pytanie, przeciw komu jadą te liczne dywizje, gdy nie ma wojny? 

Mimo paktu Ribbentrop-Mołotowa, Rosja i Niemcy z pewnością nie ufali sobie nawzajem. 

Wojna skończyła się tylko w Polsce, ale w świecie była ona dopiero w stadium przygotowawczym i nikt nie wiedział, jaki ona weźmie obrót? 

Pakty podpisywane uroczyście jako wieczyste nawiązanie przyjaźni, może jutro wpaść do śmietnika, a serdeczny uścisk dłoni dyplomatów może zmienić się w groźną pięść. 

I tak ciężko płynął dzień po dniu bez żadnego widoku na lepsze jutro. 

Gdzieś w oddali słychać było wybuch z dział, to armia rosyjska robiła potężne manewry, chcąc pokazać ludziom swoją siłę i moc. W związku z tymi grzmotami, naiwni ludzie tworzyli różne wersje i plotki, że armia polska atakuje wojska sowieckie z Węgier przez Karpaty i tak podobne głupoty. Inni pocieszali się, że radiostacje z zagranicy wyraźnie mówią, że Święty Mikołaj przyniesie miły podarunek dla Polaków. Wprawdzie radiostacje z Rumunii i Węgier nadawały audycje w języku polskim, ale tylko po to, aby utrzymać na duchu ludność polską, która tak bardzo się załamała.

Wiedzieliśmy, że we Francji powstał polski rząd i armia pod dowództwem generała W. Sikorskiego, ale co z tego będzie to trudno było dziś odgadnąć. 

Polscy sąsiedzi schodzili się wieczorami do pewnych stajni, by tam podzielić się wiadomościami, uważając aby nie ściągnąć na siebie uwagi ukraińskiego młodego Komsomołu.

* * *

W dni, które miałem wolne, szedłem z nudy zaorać pole, chociaż doskonale wiedziałem, że nie będę już ich siać. 

Kiedy skończył się rabunek dworów, wtedy rozpoczęli się brać do gospodarzy niby to ,kułaków’. Przesiedlono Józefa Gerca z jego domu do domu Nakonecznego Tomka, a Tomka ulokowano na gospodarce Gerca. Nakoneczny, który nagle stał się gospodarzem pięknej gospodarki, bez trudu urządzał imprezy, jedząc i pijąc całymi nocami. 

Mojego teścia Michała Olendra całkowicie odseparowali od gospodarki, zabrali spichrze, stogi zboża, bydło, konie i porozdawali to pomiędzy takich jak Szajak, Rehorczycha i innych. 

Od mojego szwagra Michała Świrskiego też zabrali dom i gospodarkę, na której przewodził się teraz Hryć Totośko. 

Jana Olendra wysiedlili a na jego gospodarce umieścili Sznurowskiego i Piotra Początka. 

Wszyscy nowi gospodarze z łaski nowego porządku gospodarzyli się, tak jak chcieli, żrąc i pijąc bez pracy. Wódkę pili nie butelkami ale po prostu wiadrami.

Iwaś Bojko został administratorem dóbr Potockiego w Pomorzanach i komisarzem wszystkich młynów w powiecie Zborowskim. Jego bracia, Piotr został komendantem więzienia w Zborowie, a Michał tylko jeździł końmi, to do Zborowa to do Pomorzan i zwoził wszystko, co się dało do domu. U Bojków można było wszystko zobaczyć, co by tylko dusza zapragnęła. 

Totośko Hryć był dzisiaj już prawdziwym adwokatem. Butów już nie robił. Nie ma głupich siedzieć i naprawiać stare buty, gdy stodoła wypełniła się po brzegi zbożem, chociaż żniw nie było, ale bardzo obfity urodzaj dało nowe stalinowskie prawo. Dmytro Mnyh i Stach Zwarycz też byli wtedy panami otoczeni sławą, to też pili jak Grisza Rasputin, garnuszkami. 

Zresztą trudno nawet to wszystko wypowiedzieć. 

Późną jesienią Rosjanie zażądali otwarcia w wiosce, co dwunasty dom, klasy aby uczyć ludzi rosyjskiej konstytucji. Wtedy przyszedł do mnie Mnyh i Hreczkosij dając mi rozkaz, że muszę iść uczyć ludzi z podręcznika tej nowej konstytucji. Wykręcałem się od tego stanowiska, jak mogłem, ale to nic nie pomogło, więc musiałem uczyć.

Święta Bożego Narodzenia w 1939 roku były tak ciche, jak jeszcze nigdy. Nie śpiewano żadnych kolęd i nie praktykowano narodowych tradycji. Zamiast Pasterki w nocy, nasz chorowity ksiądz odprawił cichą Mszę świętą, i to było wszystko. Ludzie potajemnie zbierali dla tego chorego staruszka, żywność i opał, aby nie zginął wśród swoich z głodu i zimna. 

Ukraińcy, którzy wierzyli jaszcze w Boga, pomodlili się w domu lub poszli do polskiego kościoła, bo cerkiew od 18 września stała osamotniona bez pasterza i bez owiec. 

Natomiast Nowy Rok 1940 musiał być, na rozkaz selrady, bardzo uroczysty i wspaniały. W szkole przyozdobili dużą choinkę w świece i w gwiazdy, nad którymi umieszczono wizerunek Stalina. Uroczystość była wyłącznie skierowana pod adresem starszej i młodszej młodzieży szkolnej, którą otworzył Hreczkosij swoją mową przedstawiając Stalina jako nowego Boga i ojca pracującego ludu. 

,Nie ma na świecie żadnego Boga ani Bożego Narodzenia. Jest tylko Nowy Rok jako święto całego proletariackiego świata. Stalin, a nie żaden Bóg daje wam cukierki, to też wznieśmy okrzyk trzykrotnie, niech żyje Stalin!’ 

Za to rozdano dzieciom po paczce cukierków. Moja córka, Mila, wróciła ze szkoły z płaczem niosąc w rączce cukierki. 

Ja jeść ich nie będę, bo to nie są polskie powiedziała. 

Cicho Milu, bo to są cukierki zabrane z naszego polskiego sklepu — pocieszałem dziecko. 

Jak ja mam iść do szkoły, gdy chłopczyska ukraińskie stale mi mówią że ,nebudy twi tato wże jezdyw bilsze na kony z szabłeju na Trotoho Maja. To wże skinczyło sia’ [nie będzie twój tato już jeździł na koniu z szablą na Trzeciego Maja. To się już wszystko skończyło]. 

W dziecinnych oczach wyczytałem niezmierzony ból. Wiedziałem przecież, że dzieci nie były na tyle już mądre, ażeby podobne słowa mówić, a więc to starsi w domu to rozmawiali, co dzieci automatycznie podchwyciły. 

W nocy, na Nowy Rok odbyła się w Domu Ludowym zabawa podobna do tej, która nie dawno była w pałacu Sykory. 

* * *

Za jakiś czas, stworzono przy Komsomole czytelnię i zorganizowano chór młodzieży, do której to pracy zwerbowano naczelnika poczty Kuchtę, rodaka z Zabułtowa. Pracował nawet dość szczerze jako Polak, bo bał się represji i kryminału, o który dzisiaj tak było łatwo. Pomagał mu w organizowaniu Mykola Petryszyn. Jego matka, Julka, była niezmiernie szczęśliwa, że Mykola wybija się na czołowe miejsca. 

Dziś każdy łachudra, każda wiejska sroka, która nie umiała się urządzić we własnym domu, wznosili się do honoru i władzy nad gminą, powiatem, a nawet państwem, gdyby ich tam dopuszczono. 

Czy to nie było honorem i sławą dla Tekluni Grabowskiego Fedka być radną, siedzieć na scenie w otoczeniu oficerów, wygłaszać mowę do ludzi i to tak jak tylko jej się chciało? Czy to nie było sławą jechać do Brzeżan na wielką naradę jako deputanta klasy robotniczej? Czy ona na tej pracy rozumiała się, nikt o to nie odważył się pytać. Część podobnych ludzi żyła jak pierożek w maśle, a drugich gonili każdego dnia do kopania ziemi przy poszerzaniu toru kolejowego, do wyrzucania śniegów i tak podobnych prac, za darmo. 

Władza dobrze najedzona, ubrana i podpita chodziła z pałami i karabinami od chaty do chaty i krzyczeli: ,Idy do roboty, nu dawaj pałku, i tse ne bude dobre stoboju zaraz’ [Idź do pracy, dawaj pałkę, a to będzie teraz nie dobrze z tobą]. 

W styczniu 1940 roku można było zauważyć, że ta hołota nieco posmutniała. Już zabrakło świń, jałówek i spiżarnie świeciły pustką. Próżniejszy żołądek, smutniejsza była głowa. 

Wobec tego, że nie można było nic nigdzie kupić, powstał straszliwy czarny rynek. Miejska głodująca ludność zamieniała za chleb, mąkę czy inne artykuły spożywcze, ostatnie ubranie i obuwie, by nie zdechnąć z głodu. Wieśniacy jechali do Tarnopola, Lwowa czy innych miast aby tam zdobyć jakieś ubranie, czy buty dla dzieci. Nie umknęło to uwadze władz okupacyjnych, które zaczęły aresztować ludzi za rzekome spekulacje. Nie były to żadne spekulacje, bo nikt w zimie boso ani nagi nie mógł chodzić, ani ten mieszczanin nie mógł gryźć muru domu. To się zrodziło nie z rozkoszy, ale z potrzeby życia. 

Kryminały wypełniły się rzekomymi spekulantami bez różnicy czy był to Polak, Ukrainiec lub Żyd. Za narzekanie na biedę dostawał się też za kratę jako polityczny wróg sowieckiego Sojuza. W tę porę trzeba było być głuchym, ślepym i milczeć jak martwy głaz. Aby to zrobić, trzeba było mieć nerwy martwego człowieka, ponieważ nerwy żywego tego jeszcze nie poradziły.

Jan Domański

1 Comment on “Pierwsze dni Rosyjskiej Okupacji 1939-1940 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*