Wojna polsko-rosyjska 1919-1920 r.
W tym samym czasie kiedy z Moskwy do Warszawy i z Warszawy do Moskwy szły notatki dyplomatyczne w sprawie zawarcia pokoju, Rosjanie koncentrowali na froncie polskim swoje siły, przesuwając tu nowe oddziały i te, które do tej pory były zajęte na wewnętrznym froncie. Propozycje zawarcia pokoju były tylko zręcznym manewrem politycznym w prowadzonej walce. Chodziło tu jedynie o uśpienie czujności Polski i o skoncentrowanie sił bez przeszkód i przygotowanie się do potężnego uderzenia na Polskę. Ten stały wzrost sił nie pozostawiał żadnych złudzeń co do istotnych zamiarów przeciwnika. Dowództwo polskie śledząc te przegotowania ofensywne, postanowiło nie czekać na działania zaczepne przeciwnika, lecz wyprzedzić go nagłym uderzeniem i w ten sposób zburzyć podstawy jego planów. Nikt nie mógł przewidzieć, jakie dramaty przyniesie rzeczywistość, bo na wojnie nigdy z całą ścisłością przewidzieć tego się nie da. W przeciwnym razie wojna nie byłaby tym, czym jest dramat, w którym zmagają się dwie wrogie siły i dwie odmienne wole. Wskutek tej decyzji, wojska polskie rozpoczęły ofensywę na Ukrainie 20 kwietnia 1920 roku i w ciągu kilka dni zaciętych walk, zajęły znaczne przestrzenie kraju. Siódmego maja wojsko polskie wkroczyło do Kijowa. Decyzja została podjęta kilka dni później do dalszej ofensywy na północnej części frontu. Dzień natarcia został wyznaczony na siedemnastego maja. Rosjanie jednak to dobrze wyczuli i wyprzedzili Polaków uderzając czternastego maja z potężną siłą. Armia polska nie wytrzymując tego uderzenia, cofnęła się na znacznej przestrzeni. Próba kontrofensywy wojsk polskich zatrzymała na pewien czas odwrót, ale działania te nie miały wpływu na sytuację ogólną. Na Ukrainie w ostatnich dniach maja pojawiła się armia Budionnego, otoczona promieniami sławy wielu zwycięstw w wojnie domowej. Tej armii udało się przerwać linię frontu piątego czerwca i wedrzeć się na głębokie tyły armii polskiej. Jej zagony wywołały zrozumiałą panikę wśród wojsk polskich. Jednocześnie z atakiem Budionnego, przyszły do natarcia dwie inne rosyjskie armie. Zmusiło to Polaków do opuszczenia Kijowa i odwrotu z Ukrainy.
Tworzenie przez Petlurę ukraińskiej armii z rzekomo wielomilionowego narodu spełzło na niczym. Ukraiński chłop na Zadnieprzu był nieczytelny, niewychowany ideowo i nie myślał o Ukrainie tak jak ich Petlura. Wielką rolę odegrali Ukraińcy z Galicji, którzy czując nienawiść do Petlury, obrzucając go błotem jako sprzedawczyka ukraińskiego narodu pod bat polskich panów. Wysławiane hasła Lenina i słaba pojętność ukraińskiego narodu, wyszło na korzyść Sowieckiej Rosji.
Ukraińcy przestali się zgłaszać do armii Petlury a ci, którzy byli już w tej armii, przechodzili masowo z bronią w ręku na stronę czerwonej armii. A więc Polska na tym polu została całkowicie zawiedziona.
W trakcie walk na południu, Rosjanie ponownym atakiem między Dźwiną i Berezyną, załamali front polski na północy. Nastąpił ogólny odwrót. Front polski łamał się niepowstrzymanie i odpływał na zachód do centrum kraju. Zwycięski pochód wojsk rosyjskich robił wrażenie jakiegoś potwornego kalejdoskopu, w którym codziennie powstawała nowa sytuacja. Pod wrażeniem tej nasuwającej się chmury gradowej, łamało się Polskie państwo, chwiały się charaktery i miękły serca żołnierzy. Pod wpływem tych wydarzeń nowy zwiastun klęski stawał się coraz bardziej widoczny. Państwo trzeszczało, wysiłki wojsk w ruchach się rozdrabniały, a praca w dowodzeniu z każdym dniem stawała się cięższa. W rezultacie odwrotu wojsk polskich, wojsko rosyjskie na początkach lipca przekroczyło granicę Małopolski i parło z całą nawałą przez Tarnopol i Zborów na Lwów. Wojsko rosyjskie nie były dla nas nowością, bo to nie po raz pierwszy oni szli przez nasze miasta i wioski. Tego wojska szło i jechało wielkie masy. Jedni ludzie stracili nadzieję całkowicie, a w drugich ona dogorywała, a jeszcze inni ciągle żyli jakąś wiarą, że to przecież tak nie może być. Jedni nie myśleli źle, ale i drudzy też się nie mylili.
Polska armia, która była zdecydowanie zbyt szczupła wobec ogromu armii rosyjskiej, często dokonywała cudów waleczności. Żołnierz polski był upojony miłością ojczyzny po półtora wieku niewoli. Każdy żołnierz od starszego do najmłodszego miał jeden cel, utrzymanie ojczyzny. W kurzawie walk, w huku armat, niewyspany i zmęczony ciężkimi marszami, szedł uparcie bez gniewu, nie narzekając na głód i spiekotę lipcowych dni. Ta zaprawa pełna goryczy i nie wygód wykuwała z niego żołnierza o stalowym sercu.
Żołnierze sowieccy w tym czasie byli też biedni, często odziani w cywilne ubrania, niosąc karabiny na sznurkach. Żyli dość często tym, co w drodze legalnie lub nielegalnie zyskali. Ludzi jednak nie okradali po wioskach i się nie mścili, chyba że był głodny, więc musiał coś zabrać, co z resztą jest całkiem zrozumiane.
Za armią przyszły oddziały G.P.U. ( Г.П.У. Policja polityczna) dobrze uzbrojone i ubrane. Zaczęli organizować zebrania każdego dnia, głosząc hasła wielkich zmian na lepsze. Ludność do tych słów nie przywiązywała żadnego znaczenia, ponieważ w czasie wojny często była rabowana i oszukana. Zaczęli rozdawać ziemię z obszarów dworskich biednym, ale to nic nie dało, ponieważ te pola wielkiej części leżeli odłogiem już od kilku lat. W miastach gdzie dworów nie było, ten program spadł na bogatszych właścicieli zakładów oraz sklepów. Wpędzano właściciela z domu, a jego miejsce miał zająć człowiek roboczy. W sklepach nie było jeszcze żadnych luksusów z wyjątkiem artykułów pierwszej potrzeby, jak sól, nafta, cukier, trochę skóry oraz materiałów tekstylnych. Wszystko to było nadal bardzo słabe i w małych ilościach, bo dopiero minął rok, jak oni zaczęli to sprowadzać z centrum kraju w skąpych ilościach, który nie był objęty wojną ukraińsko-polską. Wedle ich procedury wszystkie sklepy zostały opróżnione i towary zwożone do jednej rzekomo składnicy, z której planowo i rzetelnie miało to być rozdane dla ludności. Niestety do tego nigdy nie doszło i nikt nic nie dostał, bo wszystko poszło na cele armii. Ile tego wojska wtedy szło i jechało, ale nikt nie widział, ażeby oni wieźli z sobą jakieś intendentury lub inne magazyny. Wieźli amunicję, bo tego ani w naszych wioskach, ani w miastach nie było. Armia była zmuszona zaopatrywać się w żywność tam, gdzie się znalazła.
Ludność na ogół była jeszcze bardzo biedna, bo to dopiero minął rok jak ostatni wał wojenny, przewałkował przez naszą okolicę. W pierwszych dniach wkroczenia armii sowieckiej było dość do wytrzymania, lecz później z dnia na dzień stawało się coraz gorzej. Każdego dnia zabierali konie na podwody, a ich było stosunkowo bardzo mało, bo na trzy gospodarstwa wypadał jeden koń i to kaleka. Ludzie wozili snopy sami lub nosili na plecach.
Jan Domański
Dodaj komentarz