Wojna polsko-ukraińska 1918-1919 r.
Powrót mojego ojca z frontu włoskiego
Przed świętami Bożego Narodzenia w 1918 roku od naszej niewysłowionej radości ojciec powrócił do domu. Przedzierał się przez setki kilometrów niebezpiecznych miejsc, jadąc i idąc pieszo. Front pod Lwowem przeciął mu drogę, więc okrężną drogą poprzez Rawę Ruską i Żółkiew dostał się do Milatyna i stamtąd pieszo przybył do domu. Cieszyliśmy się, że będzie wreszcie komu zająć się domem i rodziną.
Nie spodziewałem się jednak, że nasza radość zmieni się tak prędko na gorsze.
Gdy ojciec przyjrzał się dobrze na naszą gospodarkę i jej zasoby, gdy zobaczył, że były to istne ruiny świecące pustkowiem i biedotą, popadł w jakiś nastrój nerwowy. Chodził każdego dnia niezadowolony, kwaśny i zły.
Nasza stodoła stała obdarta i pusta. Stajnia porozwalana bez żłobów i bez bydła. Dachy podziurawione, przez które lał się deszcz, a naprawić nie było czy. Jedzenie było marne, bo brak było tłuszczu, a o kawie lub cukrze szkoda było marzyć. Tak u nas, jak i u sąsiadów kobiety paliły ziarno na kawę, słodząc ją sacharyną, którą też trudno było dostać. Ojciec bardzo dobrze widział, że do naprawienia samych tylko budynków trzeba było dużo pracy i pieniędzy, a których nie było. Do mnie, jako do syna czuł specjalną urazę, co ja wyczytałem z jego oczu, ale na razie nic mi nie mówił. Matkę tylko haczył, że ona nie umiała utrzymać dzieci w ryzach dyscypliny. Ja to słuchałem i gryzłem wargi, ale też nic się do sprzeczki nie wtrącałem. Aż pewnego wieczoru po powrocie od moich kolegów zastałem matkę płaczącą, a ojca siedzącego obok stołu w bardzo ponurym nastawieniu.
— Dlaczego mama płacze? — zapytałem.
— Zapytaj taty.
Wtedy, ojciec nie czekając, zaczął mi czytać swoje Pater Noster, aż mi włosy na głowie stanęły dęba.
— Jużeś zagospodarzył razem ze swoją matką, że nie wiadomo co teraz robić. Grzaliście tyłki w domu całą wojnę, a wszystko poszło na cztery wiatry.
— My grzaliśmy tylko tyłki i nic więcej?
Słuchając tych nie sprawiedliwych zarzutów, podniosłem głos.
— To wierutne kłamstwo. Szkoda, że tato był na wojnie i nie widział, co wojna poradzi zrobić. Skończyła się dla taty wojenka, karabinek i kuchnia wojskowa, teraz trzeba myśleć o własnej kuchni, w której nie ma co gotować. Tu nie wydaje magazyn wojskowy nic, a jeśli tato taki cudotwórca, niechaj z próżnego naleje. Nie trzeba dokuczać stroskanej matce, która przeszła całe piekło, tylko zawinąć rękawy i brać się do pracy. Franciszko, Józef ani żaden Karol już nic nie da.
— Cicho ty smarkaczu!
— Jeśli ja jestem smarkaczem to jakim prawem żądacie od smarkacza, abym utrzymał gospodarkę, jeśli dorosłemu to się nie udało?
Jeszcze kilka ostrych wymian słów doprowadziły ojca do pasji, że zerwał się od stołu i wymierzył mi ostry policzek. Powstała kłótnia między matką i ojcem. Ja wziąłem czapkę na głowę i wyszedłem z domu. Targnął mną jakiś nie wymowny ból. W ciemnej stajni płakałem jak dziecko. Nie mogłem sobie wytłumaczyć tego, dlaczego ojciec, na którego czekaliśmy jak słońca zza chmur, a on nas tak dzisiaj źle rozumiał. Dlaczego nie potrafi wejść w położenie kobiety, która pozostała z kupą dzieci i borykała się na wszystkie sposoby, aby te dzieci utrzymać przy życiu. Dlaczego nie rozumie jako żołnierz, jak trudno było wirować poprzez lata szalejącej burzy, która jak wał niszczący toczyła się tam i z powrotem, a my jak bezsilne robaki, uciekaliśmy spod niszczącego wojennego kopyta. Przecież to czarne widmo, które czyhało dniem i nocą, nie było dla nas jakąś romantyczną sielanką, a od niej trudno było się ukryć.
Gdy to wszystko w samotności rozmyślałem i zastanawiałem się nad tym, że ja jako dziecko jeszcze nie znałem życia, ani ojcowskiego ciepła. W mojej wiośnianej duszy rodziła się skarga i żal do ojca, że tak marnie idą moje najmłodsze lata. Chłodna obojętność ojca do mojej matki, tak dobrej matki, wzbudziły we mnie obojętność do osoby ojca, a tym samym chęć do pracy, której dzisiaj trzeba było więcej niż kiedykolwiek. Ja miałem dopiero szesnaście lat, ale praktyka życiowa podniosła mój rozum na o wiele starszego.
Matka po tym zajściu prosiła mnie, abym o tym nikomu nigdzie nie wspominał. Matka była tą kobietą, która nie chciała, ażeby podobne zajścia domowe wychodziły poza progi domu. Moja siostra Katarzyna była panna na wydaniu więc podobne zajścia mogły wpłynąć ujemnie na młodą dziewczynę w opinii ludzi.
Wieczorami ojciec zaczął chodzić często do sąsiadów lub oni przychodzili do nas na pogawędkę i wkrótce przekonał się dobrze, że nie tylko u nas, ale wszędzie panowała jedna i ta sama bieda. Zaczął wtedy myśleć więcej realnie i po ludzku. Być może, że ojciec zrozumiał swój błąd, bo zaczął odnosić się do mnie więcej po ojcowsku, a ja starałem się nie pamiętać tego, co przeszło i pomagałem mu w pracy każdego dnia. Pewnego dnia przy naprawianiu stajni zagadaliśmy się jeszcze raz na temat życia w czasie wojny. Ponieważ poglądy nasze nie zgadzały się całkowicie z sobą, a więc ja powiedziałem ojcu otwarcie:
— Wojna nie jest jeszcze skończona i być może, że tato przekona się na własnej skórze, co jeszcze przyniesie ta wojna dla bezbronnej ludności cywilnej, jaką my mieliśmy cały czas.
Słowa moje były wtedy, jakby prorocze, bo faktycznie ojciec się wkrótce przekonał, co to znaczy żyć w wichurze wojennej i być niepewnym ani dnia ani nocy. Przekonał się, że słowa moje były słowami dorosłego mężczyzny, a nie smarkacza jak jemu się zdawało.
Święta Bożego Narodzenia w 1918 roku i Nowy Rok 1919 obchodziliśmy razem z ojcem, przy dobrym zdrowiu i przy poprawie domowej sytuacji. Śnieżna ostra zima ochłodziła front pod Lwowem, to też w kraju panował na ogół spokój. Starsze chłopaki, którzy powrócili z wojny i nie zostali zabrani do armii ukraińskiej, zaczęli się żenić na wyścigi, nie patrząc, że wojna nie jest skończona. Mikołaj Laskowski zaręczył się z moją kuzynką, Marią Jaremko i szykowali się do wesela. Do mojej siostry, Katarzyny, też przyszły swaty. W lutym w czasie karnawału wyszła za mąż kuzynka i moja siostra Katarzyna. Moim szwagrem został Mikołaj Nowak syn Tomasza i Anny. Tej zimy masa chłopaków się pożenili, no i tyle dziewcząt stały się mężatkami.
Jan Domański
Dodaj komentarz