Nasze życie w ramach ukraińskiego reżimu
W styczniu 1919 roku polskie pułki lwowskie oczyściły zupełnie miasto Lwów i szereg innych miejscowości z wojsk ukraińskich. Było do przewidzenia, że wiosną ta akcja rozszerzy się na dalsze połacie kraju. Kiedy wiosna zbudziła pęki drzew do życia i drogi wyschły, zbudził się ze zastoju cały front, sięgający od Rawy Ruskiej poprzez Lwów aż do Karpat. Ukraińcy zażądali pobór do armii wszystkich mężczyzn, starszych i młodszych bez względu czy był to Ukrainiec czy Polak. Mój szwagier, podobnie jak dziesiątki innych, został również zabrany do wojska. W wiosce powstał lament młodych mężatek, które żyły z mężami zaledwie dwa lub trzy miesiące. Rozpoczęła się masowa dezercja z szeregów, co spowodowało akcję żandarmerii oraz znanej z brutalności Sokalskiej brygady Hajdamaków. Oddziały tej brygady jako niesforna kupa rabusiów, która dorwała się do władzy wbrew uchwałom Ligi Narodów, robili takie wyczyny jakich nie poradzi żaden inny naród. Rabowali w straszliwy sposób i bili ludzi bez litości. Zabierali nie tylko konie, bydło czy zboże, ale nawet z płótna kilimy i damskie ubrania, czego nie można w żaden sposób sobie wytłumaczyć, że te sukienki czy tym podobne rzeczy szły na cele wojskowe. Szukali broni za obrazami, w skrzyniach za karabinami maszynowymi i zabierali wszystkie pieniądze i inne cenne rzeczy.
Palenie wsi, rozstrzeliwanie ludzi, zakopywanie żywcem, jak to było w Złoczowie, można było porównać do czasów rebelii Bohdana Chmielnickiego ze słynnego arcydzieła Sienkiewicza, „Ogniem i mieczem”.
Oczy Polaków były zwrócone na zachód, na Lwów skąd rumieniły się blaski wolności i wyzwolenia spod hajdamackich rządów.
Pomimo tego niezmiernie burzliwego czasu, ukraińscy i polscy gospodarze zaorali i zasiali pola w tej nadziei, że wreszcie musi nastąpić jakiś porządek i normalizacja życia. Nawet niektórzy nowo pobrani do wojska Ukraińcy czekali, kiedy to przyjdą wojska polskie i położą kres temu bezprawiu, jakie dzisiaj szalało.
Narodowy Bank Ukraiński wydał nowe pieniądze pod nazwą ,karbowańce’, za które nic nikt nie kupił ani nie sprzedał. Sklepy w miastach były kompletnie puste, bo z zachodniej Polski, ani z Rosji nic nie przychodziło. Gdy jakiś sklep miał coś z czasów panowania Austrii czy Rosji w zapasie, to właściciel zakopywał to do ziemi, nie chcąc sprzedawać za bezwartościowe karbowańce. Czarny rynek panował w nocy, gdzie głodna ludność z miasta niosła swoje artykuły na wieś w formie zamiany, aby zdobyć trochę mąki lub kaszy na życie. Żandarmeria i milicja przetrząsały często całe bloki suteryn, szukając ukrytych artykułów i materiałów. Znalezione rzeczy konfiskowano bez odszkodowania. Zapłatą był nahaj, a często nawet kula w łeb. Znalezione rzeczy szły rzekomo dla wojska, a w rzeczywistości mocodawcy dzielili się między sobą. Cała ich armia nie miała żadnych magazynów odzieżowych, uzbrojenia, ani intendentur żywnościowych. Żyli z rabunku ludzi, mając broń w reku wzięty od Austriaków lub Rosjan. Oddziały tych opryszków wlekły się z miejsca na miejsce z żonami i z dziećmi, zabierając siłą ostanie krowy i świnie. Ludzie w wioskach zakopywali ostatki zboża do ziemi, aby nie zdechnąć z głodu, bo do żniw było jeszcze tak daleko.
Tego lata Hajdamacy wyprawili niejedną duszę na łany Abrahama. W wielu miejscowościach oni dokonali nieludzkich morderstw. Najstraszniejszego czynu dokonali w Złoczowie, gdzie osiemnastu skazańcom powiedzieli wykopać groby, a wbiwszy na dnie drewniane pale, przywiązali sznurami za ręce i żywcem przysypali ziemią. Po zakończeniu wojny członkowie Ligi Narodów badali te morderstwa i wszystkich odkopali Polacy później zbudowali piękne mauzoleum w okrągłym stylu i tam w trumnach umieścili ich kości.
W naszej okolicy, tak jak w Trościańcu Wielkim, w Olejowie, w Bzowicy i w Jeziernie też rozstrzelali kilkanaście ludzi. Ostatnim ich morderstwem było zastrzelenie wójta w Białkowcach i to nie Polaka, tylko Ukraińca. Ja też miałem paść ich ofiarą tego samego dnia, ale dzięki opatrzności Bożej wyszedłem cało. Nikt z tych Hajdamaków nie myślał szczerze bić się o Ukrainę, gdyż jak wspomniałem, była to uzbrojona banda z żonami i z dziećmi, której los się uśmiechnął, żyjąc bez żadnej pracy i to nie byle jako. Na front gnali Polaków, aby bili się ze swoimi braćmi o wolność Ukrainy, a sami przenosili się z miejsca na miejsce, żyjąc z rabunku. Polacy zabrani na front uciekali albo na stronę polską, albo uzbrojeni kryli się po strychach lub po polach w zbożach.
Mikołaj Smaruń zabrany na front pod Lwów uciekł zaraz i wstąpił do armii polskie. Mój szwagier Mikołaj, jak dziesiątki innych Polaków i Ukraińców, uciekł z bronią i krył się, gdzie tylko mógł.
Pewnego dnia część takiego zbójeckiego taboru z żonami zawitała do naszej Bogdanówki. Tego dnia wzięli mnóstwo ubrań i płótna. Od Łukasza Laskowskiego zabrali pięknego konia, ogiera i dużo bydła i świń. Oni to bydło zabijali obok zagrody Pająka na Sykorowej łące i zaraz to wszystko czyścili w stawku i się dzielili. Widocznie, aby to mięsiwo się nie zepsuło, bo rozpoczynało się gorące lato, więc część wędzili, a część przerabiali na kiełbasy. W tym dniu oni palili w wielu domach jak w hucie, piekąc kiełbasę i chleb. W naszym domu były dwa piece, więc bez pardonu gospodarzyli się jak u siebie w domu. Wobec tego, że nie mieli czym palić, więc brali ostatnie deski, które ojciec przywiózł zimową porą z Kabarowiec ze starych wojennych schronów. Ojcu rozkazali brać siekierę i rąbać. Kiedy ojciec powiedział, że to jest materiał na naprawę budynków, jeden z nich krzyknął:
— Rubaj staryj bo tyby hron palny [Rąb stary bo ciebie zaraz piorun trzaśnie].
Wtedy ja przypomniałem ojcu jeszcze raz, że nam wytykał złą gospodarkę, to dlaczego rąbie swoje drzewo sam dla tych drani. Biedny ojciec tylko ramionami ścisnął i rąbał dalej.
Cztery grube kobiety piekły kiełbaski i chleb w piecach, a ich mężowie w randze oficerów siedzieli pod jesionami, żrąc i pijąc wódkę. Dwie młode ich córki, gdzieś w tych latach jak ja, miesiły ciasto. Potem układały ciepłe, pachnące kiełbaski do dużego kufra. Ja stałem obok i przyglądałem się ich robocie.,
— A dla czoho ty kozacze dywasz sia na praciujuczi ludy? [A dlaczego ty kozaku patrzysz się na pracujących ludzi?] — zapytała mnie jedna z nich, nawet dość przystojna panienka.
— Dywlusia, bo dumaju szczo wy wże naprawdu zmucztysia [Patrzę się bo myślę, że wy musicie być bardzo zmęczone].
— Jakbiś buw dobryj to byś nam pomih [Jakbyś był dobry to byś nam pomógł] — odpowiedziała.
— Wy muczytysia, ałe za to majete ciłyj kuferok kowbas. Jak biśty dały pojisty to pomihbim takom diwczatom harnym jak wy [Wy się męczycie, ale za to macie cały kuferek kiełbasek. Jak byście dały mi pojeść to bym pomógł takim pracującym dziewczętom jak wy]. — A ty prawdu każesz? A czto ty takyj Ukraineć czy ne daj Hospody Polak? [A ty prawdę mówisz? A kim ty jesteś, Ukrainiec, lub nie daj Boże Polak?]
— Aby ne zbrechaty to ja toj ne daj Hospody Polak [Ażeby nie skłamać, to ja ten nie daj Boże Polak].
— O jesty tak teper kowbasy tilky dla Ukrainciw [O, teraz jest tak, że kiełbasa jest tylko dla Ukraińców].
Mną szarpnął jakiś straszny ból, że te łachudry palą naszym drzewem w naszych piecach, pieką chleb i kiełbaski ze zrabowanych jałówek i świń od Polaków, a na dodatek cenią siebie za to, czym na pewno jeszcze w życiu nie były i chyba nie będą.
Zataiłem swój gniew, uśmiechnąłem się i powiedziałem:
— Ja tilky sobi żartuju szczo do tych kowbas [Ja tylko żartuję co do tych kiełbasek], a to, że jestem Polakiem, nie jest moja wina.
Wreszcie skończyły swoją pracę i umyli ręce.
— Teper Nastasiu pora pojisty pachuczych kowbas [Teraz Nastasiu jest czas zjeść pachnącej kiełbasy] — jedna z nich powiedziała.
Potem ułamała spory kąsek kiełbasy, podeszła bliżej i dała to dla mnie mówią:
— Na i jidż szczobiś ne skazaw szczo tu buły swyni a ne ludy [Masz i jedz żebyś nie mówił że tu były świnie a nie ludzie].
Tabor ten gospodarzył się u nas trzy dni, a potem wyjechał w kierunku Zborowa.
Za dwa dni podobna banda znowu zwaliła się na wieś. Tego dnia znaleźli w stodole u mojego stryja Ksenczynego trochę zboża i ubranie zakopane w sąsieku. Ubranie było cywilne i jeden galowy mundur wojskowy, przywieziony przez jego syna, Jaśka, jeszcze za Austrii z Bośni. Jakiś niby to oficer ubrał to piękne granatowe ubranie z czerwonymi epoletami, na których bielały dwie gwiazdki austriackiego kaprala. Na dzisiejszy czas mundur ten się wcale nie nadawał, bo żadne wojsko w obecnej wojnie nie używało mundurów galowych tak jaskrawo kolorowych.
Stefka, żona Jaśka, zaczęła płakać i prosić, że to ostatki chleba dla dzieci, że jej mąż też na wojnie tak samo jak oni i ona też jest Ukrainka tak jak oni. Nic to nie pomogło. Gdy kobieta zaczęła się szarpać, kopnął ją jeden w bolącą nogę, na którą ona chorowała już od trzech lat.
— Ja sraw na taku Ukrainku, kotora zakopuje wspilne dobro naroda do zemli [Ja sram na taką Ukrainkę, która zakopuje wspólne dobro narodu do ziemi] — krzyknął na nią.
Tego dnia od nas nic nie zabrali. Jeden tylko z tych drabów powiedział abym zdjął buty z nóg. Miałem wojskowe buty, które dostałem od młodego austriackiego kadeta, który był u nas na kwaterze. Te buty okazały się na jego złodziejską nogę za małe, więc rzucił nimi i powiedział:
— Bodaj szlak tebe trafył z twojemy polskymy nohamy [Aby ciebie szlak trafił z twoimi polskimi nogami].
Od tej pory już butów wcale nie ubierałem, tylko chodziłem jak sportowiec na bosaka. Podobnych scen odgrywało się tyle, ile było dni w tygodniu.
Jan Domański
Dodaj komentarz